Idę póżnym popołudniem
ulicami mego miasta,
nie ubrany wcale schludnie
bo tak lubię no i basta.
Moje psy mi towarzyszą
do obrony zawsze skore,
wszystko widzą,wszystko słyszą-
na spacery wciąż je biorę.
Dwa żródełka romantycznie
tuż pod skarpą rozmawiają,
od stuleci idyllicznie
słodkie nam koncerty dają.
Już na wzgórzu,hen wysoko
bazylika stoi nasza,
wśród obłoków pieści oko
i do Marii nas zaprasza.
Na Zamkowej nad murami
fioletowy dach nas wita,
mrok przycupnął pod chatami-
dom rodzinny mnie przywitał!
Szkoła się puszy swą wiedzą
i grozi dzieciom rozmachem,
ale one już dziś wiedzą:
mądrości nie kupią strachem.
Po drugiej stronie drogi
stał kiedyś dom Bartkiewicza,
z wyglądu bardzo ubogi,
wyposażeniem zachwycał!
Ów w środku ukrywał skarby
: na ścianach liczne obrazy
kusiły mnie głębią farby
więc doń wracałem sto razy.
Rozmowy z mistrzem samym
wspominam z sentymentem
a obrazy które mamy
są w naszych sercach zamknięte!
Mijamy kochaną Zamkową,
wchodzimy na Rynek teraz,
zaręczam Was swoją głową
że się spotkamy tu nieraz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz