Na mej ulicy kocie łby,
lampy co nie chcą się palić,
w bramie stoisz ciągle ty
człowiek ulany ze stali.
Nie płacą ci tu za stanie,
nie częstują papierosem,
gdy cię wzrokiem musną panie
to coś tam szepczą pod nosem.
Mija cię tu też niewiasta
ciekawej wręcz konduity
ale ty stoisz i basta
uparcie nawet do świtu.
Powieka nie drgnie ci nawet
a może któraś by chciała
byś ją zaprosił na kawę
a ty wciąż stoisz jak skała.
Kiedy deszcz zacznie wnet padać
ciebie to nic nie obchodzi,
nie chcesz do niego zagadać
a więc znudzony odchodzi.
Czubki twych butów zmoknięte,
głupi policjant cię łaje,
potem odchodzi nadęty
a ty zostajesz w swym raju.
Na mej ulicy kocie łby,
buty pieszych nic nie warte,
jutro stać tu nie dadzą ci
bo zaleją je asfaltem.
Kot Bechemot znów się łasi,
wychudzony żle się czuje,
d w a j pragnienie będą gasić
bo stal przecież się hartuje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz