Ty w Zarzece się rodziłeś
w malym domku pobielanym,
wśród rodzeństwa czwarty byłeś
lecz na równi ukochany.
Kiedy brnąłeś z kijem boso
księżą łąką za krowami
małe nogi myłeś rosą
porannymi brylantami.
Najpierw szkoła w Wąwolnicy,
potem druga w Kazimierzu…
długiej drogi nie policzysz
kiedy ją krokami mierzysz.
Niby ptaki z gniazda swego
wyfrunęły siostry, bracia
zostawiając Cię samego
i kamienne dwie polacie.
Ryłeś jamy niby kret,
Objeżdżałeś Łysą Górę
ale obcy był Ci wstręt
boś wyprzedzał chytrą chmurę.
W czasie wojny męk tortury
Twoje zdrowie podkopały,
w lochu zamku martwe mury
oniemiały, zapłakały.
Na podatki nie starczyło,
zaglądała w oczy bieda,
zaufałeś swoim siłom
by je w „Edzie” sprzedać.
Często było Ci pod górę
ale hartu miałeś wiele,
obowiązków całą furę
w dzień powszedni i niedzielę.
Jakże to strudzony człowiek
i jaki pielgrzym strudzony
już spod przymkniętych powiek
witasz Pana przed tronem.
Tu przyznaję się otwarcie
że dziś czuję się uboższy
bo straciłem Twoje wsparcie
przyjacielu mój najdroższy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz